Przeloty samolotów egipskich, tunezyjskich i tureckich linii lotniczych do Moskwy i Petersburga, przez polską przestrzeń powietrzną, to rzeczywistość dnia codziennego. Wlot dronów nad Polskę wzmógł internetowo-polityczną chęć zamknięcia polskiego nieba dla takich operacji. Warszawa takiego kroku nie podejmie – bycie sygnatariuszem międzynarodowych traktów to utrudnia.
„Specjalna operacja” odcięła rosyjskim liniom lotniczym dostęp do przestrzeni powietrznej Unii Europejskiej i państw, które również nałożyły na Rosję sankcje. Siatka połączeń Aerofłotu była w Europie dość dobrze rozwinięta, więc brak możliwości czynnego operowania wywołał utratę stałego dochodu, choć bardziej „szkodliwy” jest brak możliwości przelotu przez unijne niebo.
Rosyjscy przewoźnicy musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości – od 2022 roku połączenia lotnicze z m.in. Moskwy i Petersburga do np. Stambułu i egipskich kurortów wykonywane są drogą okrężną. Czas przelotu między rosyjską stolicą a nadbosforską aglomeracją wydłużył się z nieco ponad dwóch godzin i 30 minut do prawie pięciu godzin a w przypadku operacji do i z Kraju Faraonów rejsy pasażerskie trwają jeszcze dłużej.
Beneficjentami takiego obrotu spraw są linie lotnicze z Egiptu, Tunezji i Turcji, które realizują szereg połączeń komercyjnych – zarówno rozkładowych, jak i czarterowych. Wlot do Polski dronów znad Białorusi wywołał w Internecie poruszenie dot. tolerowania przez polskie władze realizacji operacji lotniczych do rosyjskich miast, takich jak Kaliningrad, Moskwa czy Petersburg, w polskiej (de facto unijnej przestrzeni powietrznej.
Jak powiedział dla „
money.pl” Ian Petchenik z „Flightradar24”, każdego dnia tylko najwięksi tureccy operatorzy – AJet, Corendon Airlines, Pegasus Airlines i Turkish Airlines – realizują do Rosji, z wykorzystaniem polskiego nieba, co znacząco skraca czas lotów, około 110 pasażerskich rotacji. Dodatkowo dochodzą operacje stricte czarterowych linii lotniczych zarejestrowanych w tureckim rejestrze statków powietrznych, jak i rejsy przewoźników z Kraju Faraonów i Republiki Tunezyjskiej.
Wpisy internautów i polityków dzisiejszej opozycji trzeba potraktować z przymrużeniem oka, gdyż – jak prawi polskie przysłowie – „co nagle, to po diable”. Polska jest sygnatariuszem międzynarodowych traktatów i lotniczych konwencji, co już wskazuje, że działania muszą być przemyślane i zgodne z literą prawa. W innym wypadku można narazić się na znaczne reperkusje o zasięgu globalnym. Polskie władze nie zdecydują się na możliwość wprowadzenia zakazu lotów tureckich, tunezyjskich i egipskich linii lotniczych przez polską przestrzeń powietrzną.
Polska jest ograniczona przez umowy międzynarodowe, traktaty o otwartych przestworzach oraz politykę Unii Europejskiej. Nasz kraj ma prawo kontrolować swoją przestrzeń powietrzną, ale jednostronne wprowadzenie takiego zakazu mogłoby naruszać międzynarodowe umowy. Jeśli Polska chciałaby podjąć takie kroki, musiałoby to odbywać się na poziomie wspólnej decyzji Unii Europejskiej lub w ramach sankcji międzynarodowych, które obejmują cały gospodarczo-polityczny związek 27 państw, a nie tylko pojedynczy podmiot prawa międzynarodowego.