Bombardier przychylnie patrzy na najbliższe lata. Przewiduje przy tym, że jej komercyjny samolot osiągnie zysk do 2020 roku. Spodziewa się dostarczyć klientom 40 maszyn CRJ i Q400, które również są częściowo budowane w Belfaście. Liczy tym samym na zysk rzędu 17,5 miliarda dolarów.
Bombardier, który zatrudnia około 4000 pracowników w Irlandii Północnej twierdzi, że priorytetem będzie optymalizacja kluczowych projektów w Bombardier Transportation, co wpłynie na tempo dostaw samolotów serii C. – Zbliżając się do półmetku naszego pięcioletniego planu naprawczego, nadal realizujemy nasze zobowiązania i budujemy silne podstawy do generowania zrównoważonego wzrostu zysków – stwierdził Alain Bellemare, prezes i dyrektor generalny Bombardiera.
Producent ma zamiar nadgonić to, czego nie udało mu się zrealizować w 2017 roku. Do wywiązania się z harmonogramu dostaw zabrakło mu około 10 maszyn. Źródłem opóźnień były problemy z silnikami Pratt & Whitney PW1500G. Pierwsze wyprodukowane jednostki miały problem z trwałością, dlatego producent zdecydował się przeznaczyć wyprodukowane nowe silniki na zapas dla istniejących użytkowników CSeries zamiast montować je w nowych samolotach. Pratt & Whitney wzięła na siebie jednak gotówkowe koszty opóźnień.
Kilka miesięcy temu Bombardier podpisał
umowę z Airbusem, która daje ostatniemu z producentów 50,01 proc. akcji w spółce CSALP. 31 proc. zaś należy do Bombardiera. Władze Airbusa będą miały m.in. prawo do nominowania prezesa spółki CSALP i praktycznie decydujący wpływ na program CSeries. Co ciekawe, wcześniejszym parterem w rozmowach z Bombardierem był...
Boeing. Producent Dreamlinerów nagle jednak się wycofał, a później oskarżył niedoszłego partnera o nieuczciwe praktyki w kontekście sprzedaży samolotów przewoźnikowi Delta Airlines.