Zamknięta jedenastomilionowa metropolia, zawieszenie w niej transportu publicznego, zamknięte lotnisko i dworce – to efekt pojawienia się nowego wirusa, który w połowie grudnia zdiagnozowano u osób związanych z targiem owoców morza w chińskim mieście Wuhan. Na razie mamy potwierdzonych ponad 500 przypadków zarażenia i blisko 20 ofiar śmiertelnych. Przez łatwość podróżowania, jaką daje lotnictwo, chorzy są leczeni już na dwóch kontynentach.
Dane o zarażonych i zgonach zmieniają się z godziny na godzinę. W sobotę 25 stycznia odbędą się obchody Chińskiego Nowego Roku. Z tej okazji tylko z transportu lotniczego skorzysta w ciągu kilku dni około 90 mln pasażerów. To może przyczynić się do ziszczenia się najgorszego scenariusza – całkowitej utraty kontroli nad rozprzestrzenianiem się wirusa, który może cały czas mutować.
Władze Państwa Środka namawiają obywateli do rezygnacji z latania, przynajmniej do Wuhan. Każdy, kto już nabył bilet na lot czy podróż koleją do tego miasta może zrezygnować z wyjazdu i otrzyma pieniądze z powrotem. Pekin nie ukrywa, że zależy mu na podtrzymaniu podróży swoich obywateli nie tylko na kierunku Wuhan. Może być to jednak niełatwe zadanie. Ocenia się, że w 2019 roku w czasie 40 dni zaliczanych do okresu noworocznego Chińczycy wykonali 3 mld podróży. Tradycja nakazuje przy okazji Święta Wiosny, bo tym jest dosłowne przetłumaczenie chińskiego określenia pinyin Chūnjié – odwiedzić rodzinę niezależenie od tego jak daleko się ona znajduje.
Transport wewnątrz Chin odbywa się na różne sposoby, a lotnictwo jest tylko jednym z nich. W wypadku podróży międzynarodowych sprawy mają się inaczej i podniebne eskapady są absolutnie podstawowym środkiem do przemieszczania się po kontynencie i poza jego granice.
Od czwartku w 11-milionowym
Wuhan, które zostało uznane za miejsce, z którego rozprzestrzenia się nowy, niebezpieczny wirus powodujący ciężkie zapalenie płuc, unieruchomiono cały transport publiczny.
W 2003 roku doszło do podobnej epidemii innego koronawirusa, również atakującego płuca. SARS zainfekował ponad 8 tys. osób i zabił 774 z nich. Badania wykonane dziesięć lat po pojawieniu się tego patogenu, początkowo zdawały się wykazywać, że ogniska choroby pojawiały się kompletnie chaotycznie. Sprawę wyjaśniło nałożenie na to siatki połączeń lotniczych. Od tego czasu wiele się zmieniło. Znacząco rozbudowana została chińska sieć kolejowy oraz system połączeń lotniczych. Teraz ludzie, a wraz z nimi wirusy i choroby, przemieszczają się jeszcze szybciej i jeszcze intensywniej. W roku 2018 każdego dnia 458 tys. osób korzystało z kolei w prowincji Hubei, której stolicą jest Wuhan. W roku 2002 każdego dnia z międzynarodowego transportu lotniczego Chinach korzystało 35 tys. osób – teraz jest to ponad 205 tys. osób każdego dnia.
Samolot to puszka, w której kilkaset osób ściśniętych na małej przestrzeni spędza ze sobą kilka, kilkanaście godzin. Wspaniałe warunki do przenoszenia się wirusów. Najgorsze jednak jest to, że choroba potrzebuje niespełna doby, by znaleźć się po drugiej stronie globu. To powoduje, że nie ma bezpiecznych miejsc. Paradoksalnie, wirusowi może być łatwiej dostać się do metropolii znajdującej się tysiące kilometrów od ogniska choroby niż do miejscowości położonej o kilkaset kilometrów od niego.
Na razie Heathrow jako lotnisko z największym ruchem pasażerskim w Europie stworzyło oddzielne obszary dla pasażerów podróżujących z regionów, które zostały dotknięte nowym wirusem. W Stanach Zjednoczonych wyznaczono pięć lotnisk, na których mogą lądować samoloty z Wuhan, żeby ułatwić kontrolę pasażerów. W Tajlandii, gdzie doszło już do pierwszych zachorowań, sprawdza się nie tylko podróżnych z Wuhan, ale i Pekinu czy Shenzhen. Nasze największe lotnisko – Okęcie –
zapewnia, że wszystko ma pod kontrolą.
Nie ma paniki. Wszyscy jednak przyglądają się temu, co się dzieje. Jeżeli choroba nie wykorzysta szansy, jaką stwarza jej olbrzymia migracja towarzysząca Chińskiemu Nowemu Rokowi, to sytuacja powinna się unormować. I oby tak się stało.