"Czy PLL LOT naraził życie 250 pasażerów, którzy w marcu lecieli z Cancun do Warszawy?" pyta
na początku swojego artykułu "Fakt", a w dalszej części twierdzi, że dotarł do dokumentów i informacji, które potwierdzają naruszenie zasad bezpieczeństwa i to, jak blisko było tragedii. LOT dementuje te doniesienia.
Nie było zagrożenia
W rozesłanym do mediów oświadczeniu przewoźnika możemy przeczytać, że informacje dotyczące rejsu LOT-u z Cancun wykonywanego 23 marca br. przez Boeinga 787 Dreamliner (SP-LRF), które podaje gazeta, są nieprawdziwe. "Kapitan rejsu LO6506 stwierdził usterkę silnika, a następnie podjął decyzję o lądowaniu w jednym z portów zapasowych, czyli na Lotnisku JFK w Nowym Jorku. Podczas lotu z Cancun ani przez chwilę nie było zagrożenia dla pasażerów, gdyż zgodnie z zaleceniami producenta silników samolot B787 Dreamliner może bezpiecznie kontynuować lot na jednym silniku przez cztery godziny, a zgodnie z bardziej restrykcyjnymi zasadami ustalonymi wewnętrznie przez LOT, przez trzy godziny. W przypadku rejsu LO6506 lot na jednym silniku do Nowego Jorku trwał dwie godziny" – wyjaśnia przewoźnik.
W dalszej części materiału możemy przeczytać, że tzw. procedura ETOPS (Extended Range Twin Operations) pozwala samolotom pasażerskim na operowanie na trasach odległych o określoną ilość czasu od najbliższego lotniska awaryjnego. W przypadku Dreamlinerów producent silników Rolls-Royce dopuszcza na podstawie ETOPS bezpieczny lot na jednym silniku do lotniska odległego o 240 minut od momentu wyłączenia silnika. LOT dodatkowo zaostrzył te procedury, skracając ten dopuszczalny maksymalny czas do 180 minut. Podczas rejsu z Cancun 23 marca decyzja o wyłączeniu jednego silnika nastąpiła w momencie, kiedy dystans między Miami i Nowym Jorkiem był porównywalny, dlatego lądowanie na Lotnisku JFK było uzasadnione.
LOT zapewnia o przykładaniu wielkiej wagi do wszystkich procedur bezpieczeństwa i traktowaniu ich z największą starannością. Zapowiada również, że będzie dochodził zadośćuczynienia z tytułu podawania nieprawdy i naruszenia dóbr osobistych przez redakcję "Faktu" oraz prosi o niepowielanie nieprawdziwych informacji.
Awaria silnika? "Lądować jak najszybciej"Tymczasem
money.pl dotarło do wewnętrznych dokumentów spółki, w których LOT ostrzega: "W przypadku wyłączenia silnika musimy w jak najkrótszym czasie lądować na lotnisku zapasowym, które się do tego nadaje i panuje tam odpowiednia pogoda". W biuletynie LOT-u 3/2018 pilot LOT-u, Tomasz Smólski, w ten sposób pisze o feralnym rejsie z meksykańskiego Cancun do Warszawy: "Byliśmy blisko feralnych kłopotów".
W dokumentach LOT-u wyjaśnione jest również, że "wyłączenie jednego silnika gwałtowanie zwiększa prawdopodobieństwo awarii tego drugiego. Zmusza to nas do rewizji naszego podejścia do ETOPS". Smólski kontynuuje, że przyzwyczaili się do niezawodności silników od General Electric. To jednak nieprawda, o czym piszemy
tutaj. "W PLL LOT Boeingi 767 z silnikiem GE, w którym zdarzyły się bodaj dwa wyłączenia przez dwadzieścia kilka lat, dały nam poczucie bezpieczeństwa, że wyłączenie jednego silnika w powietrzu nikomu nie podnosiło ciśnienia. Prawdopodobieństwo, że drugi silnik może się zepsuć w tym samym locie było minimalne. Rolls-Royce nauczył nas, że to nieprawda" – można przeczytać w biuletynie.