Dzień po uroczystym, choć skromnym otwarciu portu lotniczego BER w sobotę (31 października), premier Brandenburgii, Dietmar Woidke, zachorował na koronawirusa. W samoizolacji pozostają wszystkie osoby, które miały z nim kontakt.
Woidke, podobnie jak inni ważni goście, przemawiał na podium bez maski, choć z zachowaniem dystansu. Później jednak prowadził indywidualne rozmowy z pozostałymi uczestnikami wydarzenia. Wszystkie osoby, z którymi miał bliski kontakt dłuższy niż kwadrans wykonały testy i do uzyskania wyniku pozostają w samoizolacji. Chodzi tu m.in. o burmistrza Berlina Michaela Müllera, federalnego ministra transportu Andreasa Scheuera, szefów Lufthansy i Easyjeta oraz wielu innych prominentnych polityków. Przebieg choroby premiera Brandenburgii jest ponoć łagodny.
Pojawienie się koronawirusa na odkładanym przez 9 lat
otwarciu lotniska Berlin-Brandenburg dla wielu może być kolejnym argumentem, że port BER jest zwyczajnie pechowy. Już teraz lotnisko określane jest mianem „przeklętego” – przez szereg błędów konstrukcyjnych obiekt nie mógł zostać uruchomiony, jak to pierwotnie planowano, w roku 2012. I choć należy się cieszyć, że port w ogóle został ukończony i oddany do użytku, nie da się ukryć, że
dzieje się to w środku pandemii COVID-19, co nie pomoże lotnisku w jego właściwym funkcjonowaniu. Już podczas prób generalnych okazało się, że ruch na BER jest niezwykle mały.
Nowe berlińskie lotnisko może obsłużyć rocznie 40 mln pasażerów w Terminalach 1, 5 i przyszłym Terminalu 2, który zostanie otwarty wiosną 2021 roku. Jednak z powodu pandemii port spodziewa się jedynie około 11 tys. pasażerów w pierwszym dniu operacji 1 listopada i zaledwie 24 tys. tydzień później. Największymi przewoźnikami na lotnisku będą narodowy przewoźnik Lufthansa i tanie linie easyJet.