Dlaczego boimy się dronów

Szacunkowa wartość rynku dronów to na rok 2016 wartość rzędu ponad 201,3 mln zł. Przedstawione podczas panelu „Drony – technologia dla ludzi i gospodarki” na Europejskim Kongresie Gospodarczym dane, wskazują, iż wartość przychodów w branży bezzałogowców wzrasta, a gwałtownie dzieje się to szczególnie w okresach komunijnych i Bożego Narodzenia.

Ponad połowa wartości rynku dronów, bo aż 55%, pochodzi ze sprzedaży tych obiektów. Mniejszy jest rynek usług dronowych – obejmuje taką ofertę jak obsługę geodezyjną budów czy patrolowanie infrastruktury – ta gałąź stanowi około 33% całego rynku. Pozostałe 12% rynku dronów to produkcja sprzętu np. dla geodetów, a także doradztwo w zakresie używania tych urządzeń.

Dron to nie samolot

Korzystanie z dronów wciąż nie jest rozpowszechnione. Jak uważa Sławomir Kosieliński, prezes Fundacji Instytutu Mikromakro, warunkiem dla lepszego rozwoju tych urządzeń jest odseparowanie dronów od lotnictwa. – Drony to nie są samoloty – podkreślił Sławomir Kosieliński. – Należy je traktować jako latające roboty, z samolotami łączy je jedynie prawo lotnicze. To nie jest jednak część lotnictwa i w ten sposób nie należy dronów traktować – dodał.

Według Kosielińskiego, bezzałogowce muszą funkcjonować jako urządzenia całkowicie zautomatyzowane, wpisujące się w kategorię internetu rzeczy. – Drony to podzbiór internetu rzeczy, których nie może prowadzić człowiek. Należy szukać funduszy na te inwestycje – dodał Kosieliński.

Dron spada

To jednak nie brak funduszy wymieniany jest jako przyczyna stosunkowo rzadkiego wykorzystywania dronów przez firmy i instytucje. Paneliści wskazywali, że w społeczeństwie niewielka jest świadomość możliwości użytkowana i dostępności tych urządzeń oraz brak zaufania i przekonanie o ich awaryjności. – Brak promocji i niska świadomość społeczna to problem. Powszechna dyskusja toczy się również wokół tego, że dron spada, ludzie się tego boją, a muszą przecież wiedzieć czym jest dron i jakie daje możliwości – podkreślał Sławomir Huczała z firmy Spartaqs.

Jego teza spotkała się jednak z częściowym sprzeciwem. – Jestem ostrożna w przekonaniu, że kampania informacyjna załatwi sprawę – mówiła Olga Borowska, dyrektor wykonawczy Inspectios. – Ogromna praca jest przecież po stronie firm, które chcą świadczyć tego typu usługi, aby uświadamiać swoich klientów – podkreślała. Dodała, że poziom dojrzałości branży, która chce pełnić usługi dronowe, nie jest wysoki. – Jakiś czas temu został otwarty przetarg w zakresie inspekcji infrastruktury. Mieliśmy do czynienia z 30 ofertami od firm – rozstrzał cenowy był od 20 do 300 tys. zł za cały projekt – podsumowała Olga Borowska.

Prawo mówi dronom „nie”

Czy jednak odpowiedzialność leży tylko po stronie firm usługodawczych? Kolejną barierą może być brak przygotowania odbiorców, zamawiających takie usługi. Nie dysponują oni odpowiednim sprzętem, preferują bardziej tradycyjne środki, które w przypadku tych nowoczesnych urządzeń mogą się nie sprawdzać. – Odbiorca nie jest często przygotowany technologicznie, by korzystać z tego, co oferujemy – przekonywał Sebastian Banaszek z Dron House. – Ortofotomapy w postaci cyfrowej, które przygotowaliśmy klientowi, były nie do przejścia, musieliśmy wykonać je w formie papierowej – dodał.

Korzystne dla rozwoju branży dronów w Polsce nie jest jednak samo ustawodawstwo. – Mamy dwa rodzaje uprawnień: dla lotów w zasięgu i poza zasięgiem wzroku. Te drugie wykluczają z użytkowania, co znacząco ogranicza nasze możliwości. Tam, w geodezji, gdzie chcielibyśmy wykonać ortofotomapę, musimy robić ją po kawałku. Technologia traci wiec wiele ze swojej konkurencyjności – podkreślał Sebastian Banaszek.