W niektórych częściach świata samolot jest jedyną opcją podróży między mniejszymi miejscowościami a większymi ośrodkami miejskimi. Tak jest w Nowej Zelandii, gdzie linie Sounds Air oferują loty między Wellington a małymi miasteczkami na Wyspie Południowej. Niszowy operator realizuje rejsy 9- i 12-osbowymi samolotami typu Pilatus PC12 i Cessna 208 Caravan.
Sounds Air – niegdyś „niszowe” linie lotnicze, które z zapałem i uśmiechem na twarzy walczą z trudnościami gospodarczymi – stały się dla mieszkańców południowej części Wyspy Północnej i północnej części Wyspy Południowej na Nowej Zelandii kluczowym przewoźnikiem, który zapewnia dogodne połączenia lotnicze. Przewoźnik oferuje przez Cieśninę Cooka szereg lotów – z Wellington w dość łatwy sposób można przemieścić się do np. Picton, Blenheim (nowozelandzka stolica wina), czy Nelson.
Rejsy przez cieśninę trwają maksymalnie 20 minut, a najdłuższym połączeniem nowozelandzkiego operatora są rejsy z Blenheim do Christchurch oraz z Christchruch do Wanaki, które trwają niecałe 45 minut. Sounds Air użytkują flotę 10 samolotów, a regionalne loty wykonują cztery Pilatusy PC12 (9-osobowy samoloty) i Cessny 208 Caravan, które mogą zabrać 12 pasażerów.
Z oferty Sounds Air skorzystałem dwukrotnie: w przypadku lotu Wellington – Picton oraz Blenheim – Wellington. Oba rejsy wykonywał Cessna 208 Caravan, i każdy lot był wypełniony po brzegi. Duże zainteresowanie ofertą linii wśród Nowozelandczyków nie może zaskakiwać, jeśli weźmie się pod uwagę, że pokonanie trasy promem możliwe jest wyłącznie raz dziennie – czas rejsu to ponad trzy godziny, a cena transportu morskiego przewyższa ofertę lotniczą.
Bilety na loty Sounds Air można kupić przez stronę internetową przewoźnika, jak i przez niektórych pośredników. Linie korzystają z głównego terminala portu w Wellington, lecz stanowisko odpraw nie jest łatwe do znalezienia, lecz operator przychodzi z pomocą, wysyłając dzień przed lotem fotograficzną instrukcję dotarcia do stanowiska check-in. Odprawa jest bardzo prosta: pasażerowie są jedynie proszeni o podanie nazwiska, po czym otrzymuje się niecodzienną „kartę pokładową”.