– Pomiędzy pilotami a zarządem Ryanaira stworzył się nieformalny konflikt – uważa brytyjski dziennik The Guardian. Szef linii Michael O’Leary zaprzecza i jednocześnie podkreśla, że o masowym proteście załóg nie może być mowy, bo w firmie nie działają związki zawodowe.
O ile O’Leary przyznał, że „być może pensje są na nieco zbyt niskim poziomie”, to firma nie zamierza wycofać się z oferowania pracy pilotom na samozatrudnieniu, zgodnie z literą prawa irlandzkiego, a nie miejscowego (wbrew ostatniemu orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości). Właśnie dlatego, że piloci zatrudnieni w ramach umowy o pracę, mogliby zawiązać związki zawodowe i rozpocząć protest.
– Popełniliśmy błąd planując tak dużo urlopów załóg na wrzesień, październik i listopad. Przesadziliśmy – powiedział O’Leary i dodał, ze stara się skłonić załogi do podjęcia pracy. Jedna z prób, jak informuje Guardian, została właśnie zignorowana. Ryanair oferował bowiem pilotom do 12 tysięcy euro/funtów, jeśli któryś z nich zdecyduje się anulować zaplanowany wcześniej urlop. Na ofertę, obarczoną wieloma warunkami, większość pilotów nie zgodziła się, w zamian wysyłając oświadczenie, o konieczności zatrudniania pracowników na umowę o pracę. Wielu z nich zdecydowała się podpisać odmowę własnymi imionami i nazwiskami.
O’Leary powiedział ponadto, że posiada zagwarantowaną prawnie możliwość skrócenia pilotom urlopu z czterech tygodni do trzech. Ten czwarty załogi mogłyby wziąć w styczniu. Szef linii posunął się do zanegowania tego, że piloci są przemęczeni. „Jak ktoś, kto według litery prawa pracuje 18 godzin, może być mocno zmęczony?” – pytał na spotkaniu z dziennikarzami.
Ponadto szef Ryanaira potwierdził, że utrudnienia dla pasażerów mogą przeciągnąć się na listopad. Więcej na temat obecnej sytuacji linii piszemy
tutaj. O tym, jak otrzymać zwrot pieniędzy lub przebukować lot, można przeczytać
w tym miejscu.